Nawigacja

Czwartek 25.04.2024
liczba odwiedzin: 5414372
 
 
WARS i SAWA

Szkoła wspierająca uzdolnionych

Certyfiakt E.ON












Anna Golba

Twórczość młodych artystów 2

II Dzielnicowy Konkurs Dziennikarski - czerwiec 2013 r. Pięć uczennic naszej szkoły zajęło miejsca:

  • w kategorii felieton - I miejsce Ada Górnofluk, III miejsce Agnieszka Antosik,
  • w kategorii reportaż - II miejsce Agata Nielipińska, III miejsce Adrianna Wielkopolan
  • w kategorii wywiad - I miejsce Gabriela Ługowska

 

Obrady Młodzieżowej Rady

 

    Spotkanie zaczyna się punktualnie o godzinie 17.30. Młodzi radni Białołęki siedzą wspólnie przy ławkach ustawionych w okrąg. Wszyscy są tam sobie równi i nawet drobne różnice wiekowe nie stanowią tak naprawdę żadnego problemu. Jedna z dziewczyn, za radą animatora, wyciąga duży arkusz papieru. Udaje mi się przeczytać nagłówek, który właśnie umieściła: „Co MRD zrobi w tym semestrze?” Od razu posypały się różne odpowiedzi. W tej chwili widzę tu kilkanaście młodych głów pełnych pomysłów. Na kartce z planami powoli zaczyna już brakować miejsca. Radni umieszczają tam między innymi takie propozycje jak: „noce filmowe”, „zbiórka charytatywna na rzecz Domu Dziecka na Białołęce”, „wspólne bicie rekordu Guinnessa”, „wymiana zagraniczna”, „kawiarnia na Białołęce”, „zmiana kursów poszczególnych linii autobusowych”, „wycieczki po urzędzie dzielnicy”, „współpraca z wydziałem kultury”.

    Spotkanie dobiega końca. Ci wszyscy ludzie na powrót stają się zwykłymi nastolatkami. Aż do następnego poniedziałku wracają do normalnego życia, szkoły, znajomych. Podświadomie jednak przez cały czas są radnymi – członkami organu konsultacyjnego władz Białołęki. Przy każdej czynności, nieustannie kalkulują straty i korzyści dla dzielnicy, myślą, w co jeszcze może zaangażować się młodzież. Zastanawiam się, czy ci ludzie zdołają wpłynąć w znaczący sposób na Białołękę. Jestem pewna, że tak, a obrady Młodzieżowej Rady nie będą czasem straconym, lecz zgodnie z ideą przyniosą młodej, wciąż rozwijającej się dzielnicy, wiele korzyści.


Agata Nielipińska
(II miejsce w kat. reportaż)

 


 

(Przed)szkolna integracja

 

    Dzień 24 stycznia jest mroźny i pochmurny. Uczniowie przytupują nerwowo przed szkołą. Kiedy wreszcie wszystko jest przygotowane, ruszają w kierunku ulicy Liczydło, do Przedszkola nr 192. Dzieci milkną, gdy rozbrzmiewają pierwsze tony muzyki i na scenę wychodzą gimnazjaliści. Dwie wróżki, ubrane w kolorowe sukienki i własnoręcznie wykonane skrzydła, zabierają dzieci w magiczną podróż po twórczości Jana Brzechwy i Juliana Tuwima. Mali mieszkańcy Białołęki bez trudu rozpoznają Murzynka Bambo, chorą Żabę, pana Hilarego, Samochwałę, Kłamczuchę czy Zosię Samosię. Oglądają spektakl spokojnie, są maksymalnie skupieni na toczącej się przed nimi akcji. Jednocześnie biorą w przedstawieniu czynny udział - aktorzy nie mogliby wymarzyć sobie lepszej publiki.

    Po spektaklu gimnazjaliści idą, aby się przebrać w swoje zwykłe stroje. Ogrzani na ciele i duchu tłoczą się przy wyjściu z przedszkola. Wspólnie przyznają, że sukces ich przedstawienia, choć niespodziewany, jest nieprawdopodobnie satysfakcjonujący. Przed nimi kolejny występ. Już wsiadają do autobusu, który dowiezie ich na ulicę Odkrytą. Tu, w Przedszkolu nr 76, dzieci z niecierpliwością czekają na ich występ…


Adrianna Wielkopolan
(III miejsce w kat. reportaż)

 


I Dzielnicowy Konkurs Dziennikarski - czerwiec 2012 r. Dwie uczennice naszej szkoły zajęły pierwsze miejsca:

  • w kategorii felieton - Ada Górnofluk
  • w kategorii reportaż - Agnieszka Antosik

 

Białołęka a reszta świata, Z(A)T(E)M co czynić?

 

    „Iść albo nie iść” – oto jest pytanie!  Istotnie, to właśnie egzystencjonalny problem dotykający  wielu osób korzystających z komunikacji miejskiej.  Białołęczanie stoją na przystankach, a ich zachowanie uzależnione jest od pory roku. Wiosną kręcą się i wiercą na ławkach strasznie, raz wstają, znowu siadają, nie mogąc w duszy rozwiązać życiowo – przystankowego dylematu wspomnianego wcześniej. Latem większość wewnętrznych sporów znika i autobusy są miejscami opustoszałe. Jesień to czas susłów snujących się w oczekiwaniu na pojazd i lubiących pospać komuś na ramieniu. Jednak najciekawsze zachowania u osobników można zaobserwować podczas zimy – część zwija się w kłębek, a inni- zapewne z braku miejsc na salach treningowych- ćwiczą stepowanie i cha - chę na mrozie lub deszczu.

    To co naprawdę może cieszyć, to fakt, że kierowcy dbają o swoich pasażerów! Ludzie mogą odpocząć od widoku często przyjeżdżających autobusów. Z troski o mieszkańców Białołęki ZTM uczynił nawet 25 minutowe przerwy między kolejnymi przyjazdami! Linię 508, stanowiącą notabene najlepsze połączenie osób mieszkających na Tarchominie z naszą szkołą, w ogóle zlikwidował. Pozostaje nam tylko cieszyć się, iż nasze zdrowie jest ważne dla innych. W związku z dużymi problemem  z punktualnością białołęckiej komunikacji miejskiej mamy okazję do zrzucenia kilku dekagramów podczas przechadzki, ba, prawdziwego maratonu. Niedoszły pasażer, opuszczając przystanek, przy którym 7 minut temu miał pojawić się autobus, musi podjąć ważną decyzję: „czy opuścić bezpieczną oazę, czy zaczekać na spóźniony pojazd”. I znowu pojawia się nasze egzystencjonalne pytanie. Odważni ruszają z miejsca. Od następnego przystanku dzieli ich około pięciuset metrów. Jak na maratończyków przystało, stosują specjalną technikę „wolniej -szybciej”. W ten sposób najpierw ociągając się, oglądając, idą w tempie śpiącego, zamulonego żółwia. Po pewnym odcinku dostają nagłego przyspieszenia jak samolot na pasie startowym – a nuż autobus ich przegoni? Hamują gwałtownie. Oglądają się. Nic nie jedzie. Spokojnie podążają przed siebie. Nagle z nikąd na drodze pojawia się autobus. Zrozpaczeni maratończycy biegną za swoją nagrodą, przerażając desperacją kierowców samochodów – ludzie, prawie wpadający z własnej woli  pod koła, to szokujący widok. Dostają medal w zależności od humoru autobusiarza. Czasem złoto ucieka, a w grę- jak na każdych mistrzostwach- wchodzą setne sekundy. Takie wydarzenia dostarczają adrenaliny, tak samo zresztą jak wskakiwanie do pojazdu zamykającego drzwi, co w mniemaniu niektórych graniczy ze śmiercią. Po takiej dawce emocji i sportu nikt chyba nie ma wątpliwości, jak bardzo o nasze zdrowie dba Zarząd Transportu Miejskiego.

    Prócz autobusów istnieją tramwaje i metro. Białołęka nie może się niestety na razie nimi pochwalić. Tak więc sen o szybkim dojeździe do szkoły i pracy  pozostaje marzeniem. Zakorkowana ulica Modlińska lubi robić nam psikusy i zapycha się zawsze, gdy musimy szybko dojechać do innej części miasta, zawala, załamuje, w każdym razie skutecznie organizuje nam długi postój. Kierowcy muszą być czujni, bo co dwadzieścia minut sznur aut przesuwa się o pięć metrów. Na szczęście istnieją bus - pasy. Są jednak sytuacje, w których one stają się bardziej zatłoczone niż reszta drogi. Nie zauważyłam, by wynikało to  z częstszego  kursowania poczciwych Ikarusów czy czystych i suchych Solarisów. Na bus- pasie najmniej jest autobusów. I tak znudzeni pasażerowie linii przyspieszonych, (które w takich sytuacjach nabierają zawrotnej  prędkości 3 km/h przy odrobinie szczęścia) czekają na wymyślną karę od szefa, a w przypadku młodzieży - poprawne zachowanie na świadectwie za wzorową punktualność. Patrząc z perspektywy ucznia, spóźniający się nauczyciele to ogromna atrakcja i okazja do odrobienia całej pracy domowej, przygotowania do lekcji. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – po dziesięciu minutach „wolności” jesteśmy wypoczęci lub błyszczymy idealną wiedzą o epoce romantyzmu. Na kartkówkę jak znalazł!

    Metro złośliwie ulokowało się po drugiej stronie Wisły i ani myśli ruszać z miejsca. Co prawda rozpoczęły się prace nad drugą linią i pojawi się ona na prawym brzegu, ale do nas nie dotrze. Ostatnia stacja to „Bródno”. Jakby nie patrzeć, jest to trochę bliżej niż  do Marymontu.

    Z pewnością każdy z nas pamięta hucznie obchodzone otwarcie nowego mostu - tłum ludzi, telewizja, scena i fajerwerki. Niestety nasze „wybawienie” stało się udręką. Przejazd do centrum jest lepszy niż przedtem, jednak powrót i podróż w kierunku Legionowa śni się kierowcom jako najgorszy koszmar. Światła przy moście powodują zamieszanie i korek. Mocno poirytowanych tym faktem ludzi denerwuje jeszcze jedna rzecz – nazwa przeprawy. Nie wiadomo – Skłodowskiej – Curie, Curie – Skłodowskiej, a może Most Północny? Do wyboru do koloru. Proponuję miano „Mostu 3 w 1” – wszystkie pomysły się skondensują w wyżej wymienionym określeniu. Każdy będzie szczęśliwy – urzędnicy i niejeżdżący mieszkańcy Białołęki. Kierowcom takie atrakcje z niewiadomych przyczyn mogą się średnio spodobać – czyżby znowu ich olano? Skąd! My po prostu narzekanie mamy we krwi.

    W naszej dzielnicy ma jednak zajść poprawa! Od dawna mówi się o wybudowaniu zajezdni tramwajowej i utworzeniu torów. W związku z tym zlikwidowano jedną czwartą bazarku przy ulicy Światowida. Na razie postępów w robotach nie widać. W sumie to się nawet nie zaczęły. Ale jej przyszłe efekty możemy dziś już dostrzec – znikły nasze małe, wszystko mające sklepiki. Na pocieszenie proponuje się przepłynięcie działającym promem, o którym nikt nie wie. Malutki, brunatno – biały znak informujący o nim łatwo znaleźć wśród liści, gałęzi, krzaków i innych bliżej nieokreślonych wytworów natury. Dla większej zauważalności został umieszczony na dole, z boku wału. Każdy, komu spadnie tam czapka czy rower, z pewnością dostrzeże opleciony roślinami napis.

    Problem z komunikacją między Białołęką, a resztą świata był i trwa nadal. Obietnicą mogą być jedynie tramwaje – powinny pojawić się u nas za mniej więcej trzy lata. Trzymając czterolistną koniczynę w zębach, możemy śmiało wybełkotać, że stacja metra przybędzie u nas za dwadzieścia lat. Na razie pozostają nam – osobnikom – różne autobusy. W nich śmiejemy się, rozmawiamy przez telefon, roztrząsamy problemy, zapominając  o braku miejsca i ciasnocie w godzinach szczytu. Pojazdy dzielą się na: nowe i wysłużone, niosące historie setek siedzących. W tych drugich można uskarżać się na czystość  lub porozmawiać z sympatycznym żulem z Dworca Wschodniego. Cieszmy się z tego, co mamy – plany na przyszłość układają się optymistycznie, a że komunikacja jest bardziej międzyludzka niż miejska… to już uciecha operatorów komórkowych.

                                                                                                                                                                              Ada

 

 

Nie taki Białołęce dzik dziki

 

    Wiklinowa. Ulica niby niepozorna, ale jednak niezwykła. Niezwykła jest dzięki stałym gościom – dzikom. W okresie wiosennym przychodzą tu dosyć często. Czasem pojedynczo, kiedy indziej w stadzie. Ich widok już chyba nikogo nie dziwi. Zwierzęta też zdążyły przyzwyczaić się do sporego zainteresowania i nawet gdy w pobliżu przejeżdża samochód, one spokojnie się pożywiają. Czasem są też dokarmiane przez ludzi (co zalicza się do listy złych uczynków).

- Nie boją się nawet reflektorów samochodowych ani klaksonu – twierdzi jeden z mieszkańców ulicy Wiklinowej.

    Ale skąd dziki się tam wzięły? Najprawdopodobniej wychodzą z lasu w poszukiwaniu jedzenia. Bez żadnych obaw ani skrupułów wchodzą na posesje, niszcząc je. Czasem mogą też staranować auto.

    Wiele osób zapomina o ostrożności i podchodzi zbyt blisko, chcąc obejrzeć młode. Są też przesadnie ostrożni, którzy widząc dzika, natychmiast wchodzą na słup albo zaczynają zygzakiem uciekać. A przecież wystarczy powoli oddalić się tyłem i nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów.

    Tak naprawdę dziki to problem nie tylko jednej ulicy, ale prawie całej Białołęki. Można je spotkać wszędzie tam, gdzie rośnie chociaż kilkanaście dużych drzew. Nie boją się przechodzić przez ruchliwą ulicę Modlińską. Na spotkanie z człowiekiem zwykle reagują obojętnością: poprzyglądają mu się chwilę, po czym odchodzą niespiesznym krokiem. Jeśli się ich nie drażni, nie atakują. Największe zagrożenie stanowią w pobliżu szkół. Dzieci chętnie oglądają dzikie zwierzęta, podchodzą do nich zbyt blisko, krzyczą, próbują je głaskać. Co w takiej sytuacji ma zrobić zwierzę? Ono atakując, po prosu się broni.

    Szczególnie narażona jest Szkoła Podstawowa nr 257 przy ulicy Podróżniczej. Znajdujący się obok niej park Wiśniewo już cztery lata temu został zasiedlony przez pierwszych zwierzęcych lokatorów. Jak udało mi się dowiedzieć, w tym roku dziki jeszcze się tam nie zjawiły. Chcąc lepiej poznać ten temat, postanowiłam porozmawiać z dyrektorem szkoły, mgr Beatą Pergałowską.

- Jak często dziki pojawiały się w pobliżu szkoły?

- Z tego co pamiętam, pierwszy raz zjawiły się tu cztery lata temu i dosyć często można było je spotkać. W tym roku szkolnym jeszcze ich nie było.

- Czy wzywane były jakieś służby?

- Tak, za pierwszym razem zawiadomiliśmy straż miejską i straż leśną. Zbudowano odłownię, do której dziki wchodziły, szukając jedzenia, ale już nie mogły z niej wyjść. Złapane dziki wywożono, z tego co wiem, do Puszczy Kampinoskiej. Były to dwie lochy z kilkunastoma młodymi.

- Jak na widok dzików reagowali uczniowie?

- Bardzo różnie. Doskonale pamiętam pewną sytuację sprzed dwóch czy trzech lat, gdy jeszcze nie było parkingu. Przed szkołą zawsze była wtedy ogromna kałuża. Któregoś dnia kąpały się w niej warchlaki, natomiast lochy stały na uboczu. Kilkoro dzieci się im przyglądało, po czym wbiegły do szkoły krzycząc: „Proszę pani, niech pani zobaczy, jakie ładne pieski!” Był też przypadek, że grupka chłopców poszła pozwiedzać odłownię. Żeby uświadomić uczniów, że dziki mogą stanowić zagrożenie, co roku organizowaliśmy spotkania ze strażą miejską.

- Czy teraz w okolicach szkoły pojawiają się jakieś inne dzikie zwierzęta?

- Raczej nie, a przynajmniej ja żadnego nie widziałam.

    Czy przypadkiem nie powinno być tak, że natura ciągnie dzika do lasu? Może i powinno, ale do naszych białołęckich dzików to powiedzenie nie pasuje w żadnej wersji. A wszystkiemu winni są ludzie. Tak, to prawda! To my, a nie mniejsza powierzchnia terenów zalesionych, przyczyniliśmy się do opuszczenia przez nie ich tradycyjnych leśnych domów. Wysypujemy śmieci, gdzie popadnie: przy głównych ulicach, przy tych trochę mniejszych, wszędzie, gdzie jest trochę wolnego miejsca. W tych odpadach dziki oraz inne zwierzęta znajdują smaczne kąski i zapamiętują miejsca, w których jest najwięcej śmieci, a tym samym- pożywienia. Potem wszyscy się skarżą, że „jakby nie wycinali tych lasów, to dzików by u nas nie było”, a to wcale nie na tym polega.

    Bądźmy szczerzy, zajęcia organizowane w szkołach nie przynoszą dobrych efektów, bo większość uczniów zwyczajnie się tym tematem nie interesuje. Poza tym nie każdy siedmio- czy ośmiolatek zrozumie, że nie wolno dokarmiać dzikich zwierząt, bo to niebezpieczne. Dzieci w takim wieku myślą trochę inaczej niż ich rodzice i dla nich to naturalne, że trzeba pomóc każdemu zwierzątku, które nie ma co jeść. Czasem taki tok myślenia zdarza się też osobom dorosłym. Był przypadek, że nauczycielka przyrody w pewnej szkole kazała dzieciom przynieść chleb, marchewkę, ziemniaki i razem z nimi dokarmiała kilka dzików. Co prawda klasę od zwierząt dzieliło ogrodzenie, ale ta sytuacja pokazuje, jak nieodpowiedzialni mogą być ci uznawani za najbardziej odpowiedzialnych… O tym zdarzeniu i dzikich zwierzętach na Białołęce opowiedział mi pan Piotr Mostowski, kierownik Patrolu EKO Straży Miejskiej.

- Od jak dawna na Białołęce dziki pojawiają się w większych grupach?

- Pod koniec 2001 roku powołano patrol ekologiczny, natomiast z dzikami na terenie Białołęki mamy do czynienia od 2006 roku, czyli już sześć lat. Stado dzików było w 2007 lub 2008 roku szacowane na około 200 osobników dorosłych na terenie Warszawy. Warszawa nie jest okręgiem łowieckim, więc jest zakaz odstrzału tych zwierząt. Gdyby to był okręg łowiecki, można by było przez nagonkę zwabić i te dziki odstrzelić. Natomiast z uwagi na fakt, że Warszawa nie jest okręgiem łowieckim, dziki mnożą się na potęgę. Mają bardzo dobre warunki na terenie: Białołęki, Bielan, Bemowa, Wesołej, Wawra, gdzie mają stały dostęp do pożywienia poprzez śmieci, które nieodpowiedzialni mieszkańcy wyrzucają gdzie się da. A dzik, jak to dzik, rozkopie, rozerwie i ma rewelacyjne możliwości, jeśli chodzi o zdobycie pożywienia. Druga sprawa jest taka, że kilkanaście lat temu były tak zwane otuliny lasów. Taka otulina to był teren o powierzchni około 100 metrów kwadratowych, czyli w obrębie 100 m² nie wolno było niczego budować. Potem zmniejszono go do 50 metrów, a obecnej chwili buduje się na granicy z lasem domki jednorodzinne. Zadbane trawniki i w ogóle pielęgnacja zieleni stwarza warunki ku temu, że pod darnią rozwijają się pędraki, którymi żywią się dziki. Dla nich nie jest problemem sforsowanie ogrodzenia z siatki, były też przypadki, kiedy warchlak z lochą taranowały porządne ogrodzenie. W zeszłym roku dyrektor lasów miejskich Warszawy oszacował ilość dzików żyjących na terenie miasta na około 400 sztuk. W ciągu ostatnich czterech lat powstały tak zwane odłownie. Jest to oddzielony odpowiednim ogrodzeniem teren w lesie umieszczony z dala od ścieżek. Jest tam umieszczana karma, dziki przychodzą i tam jedzą. Łowczy przy użyciu broni specjalistycznej podaje środki zwiotczające mięsnie. Takie dziki się łapie i przewozi do innych lasów, tam, gdzie mogą swobodnie przeżyć. Na terenie Warszawy takich odłowni jest chyba cztery lub pięć.

- Jeśli zdarzy się sytuacja, że stanie się oko w oko z dzikiem, co trzeba zrobić?

- Przede wszystkim nie panikujemy, nie uciekamy, nie krzyczymy, jeśli dzik jest w pewnej odległości. Jak podejdzie do nas bliżej, to jest problem. Albo chowamy się za drzewem i powoli, spokojnie wycofujemy się z tego terenu, bo wtedy jesteśmy my intruzem. Jeżeli spotkamy dzikie zwierzę, na pewno nie idziemy ku niemu. Stronimy od niego, bo najważniejsze, żeby nam się nic nie stało i żeby zwierzę nie czuło się zagrożone. Nie podchodzimy do niego, nie głaszczemy, nie dotykamy, nie karmimy, tylko wzywamy odpowiednie służby, w tym wypadku dzwonimy pod numer 986. Wtedy my przyjeżdżamy i zawiadamiamy inne służby.

- Czyli jeżeli jest się ostrożnym, dziki nie powinny stanowić dużego zagrożenia?

- Jeżeli spotkamy dzika w lesie, na pewno nie uciekamy od razu na drzewo, ale też nie bierzemy telefonu i nie nagrywamy go. Oczywiście, jeżeli jesteśmy spokojni, opanowani i  widzimy, że zwierzę się nami nie interesuje, to możemy, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, zrobić zdjęcie. Na pewno jednak nie podchodzimy i nie staramy się zrobić „świetnych fotek” kosztem własnego zdrowia. Obchodzimy zwierzę szerokim łukiem, zapamiętujemy, że w miejscu tym są dziki i następnym razem nie lecimy tam z kijkami, ze słuchawkami w uszach, na rowerze czy na rolkach.
 
Dzik jest dziki, dzik jest zły,
Dzik ma bardzo ostre kły.
Kto spotyka w lesie dzika,
Ten na drzewo szybko zmyka.
 

    Okazuje się, że Jan Brzechwa nie miał racji, pisząc ten wierszyk. Dziki, szczególnie białołęckie, wcale nie są takie dzikie, tylko oswojone. Nie można ich też nazwać złymi. Owszem, kiedy spotykamy lochę z młodymi, może nas atakować, ale zdarza się to bardzo rzadko. Nie trzeba też przed dzikiem uciekać na drzewo, wystarczy tylko spokojnie odejść. Prawdą jest więc tylko to, ze dziki mają bardzo ostre kły, w gwarze myśliwskiej zwane szablami.

                                                                                                                                                                         Agnieszka

 

 

Aktualności

Kontakt

  • Szkoła Podstawowa nr 365 im. Wojciecha Zawadzkiego w Warszawie
    03-184 Warszawa
    ul. Płużnicka 4
  • (22) 811-26-08
    (22) 814-08-41
    fax (22) 811-26-08

Galeria zdjęć